Ceneria.pl   |   Testeria   |   Turystyka • trekking • wspinaczka   |   Rowery i sprzęt rowerowy   |   Sprzęt narciarski i odzież narciarska   |   Sport i rekreacja
Ceneria logo

Strona główna   »  
Testeria   »  

HTC Author American Expedition 2013 - coraz bliżej Gór Skalistych

Po śniadaniu pożegnałem Mickey'a i jego żonę Janet i ruszyłem w dalszą drogę. Ostatni raz przejechałem przez centrum Tyler i drogą 69 kierowałem się na północy zachód.
Reklama
 

13.05.2013 - Tyler - Farmersville – 162 km
Na wypoczętych nogach kilometry, po w miarę płaskim terenie, pokonywałem z łatwością. Wiatr raz pomagał, a raz przeszkadzał, ale cały dzień dmuchało z boku z południa. Od 12:00 zrobiło się bardzo gorąco, wręcz upalnie, więc starałem się więcej pić i robić częstsze przystanki w cieniu. 110 km przekroczyłem już chwilę po 14:00, w głowie zaczął układać mi się plan na kolejne godziny. Przejechać przez Greenville, zrobić zakupy, posiedzieć w FF przy WiFi i lodach, a za miastem znaleźć spokojne miejsce i odpoczywać. Dziś 13-sty, więc chochlik postarał się trochę poprzeszkadzać. Jedyny market, jaki znalazłem na mojej trasie przez obwodnicę Greenville, był raczej na hurtowe zakupy. Taniej może i było, ale nie dla mnie. Nie chciałem kupować po 10 sztuk, ale po jednej, a tu już ceny wyższe. Kupiłem tylko jogurt i napój i ruszyłem dalej. Wyjechałem z miasta, w FF nie było zodów i WiFi d..a, a na kolację trochę mało.

Przejechałem kolejne 6 mil do następnego miasteczka, w którym znalazłem tylko stację paliw, gdzie ceny oczywiście kosmiczne. W końcu kolejne 8 mil dalej trafiłem na market na obrzeżach miasteczka Farmersville. W końcu porządne zakupy, galon wody do picia i mycia, no i szukanie miejsca na spanie. 2 km dalej znalazłem mały zagajnik, w którym mogłem spędzić noc. Teren chyba prywatny, sądząc po skoszonej niedawno trawie, ale miejsce tak fajne, że zostaję do rana. Udany dzień pod względem jazdy, przejechane ponad 100 mil z przewyższeniem prawie 900 m. W końcu lekko wznoszę się w górę. Dzień zakończyłem na prawie 200 m n.p.m. Mam nadzieję, że jutro będzie odrobinę chłodniej.

14.05.2013 - Farmersville - Decatour - 122 km

Koszmarny dzień. Od rana wiatr przednio-boczny, a do tego upał od południa do 18:00. Najgorsza była droga... cały dzień dwupasmówką, która co jakiś czas dodatkowo była zwężana przez remonty. Masakra! Dziesiątki ciężarówek mijały mnie ze sporą prędkością, podobnie jak mniejsze, ale nie mniej hałaśliwe osobówki. Jedyną zaletą były strugi powietrza, w które wpadałem po przejechaniu takiego wielkiego zestawu. Prędkość na kilka sekund wzrastała od 3 do 5 km/h. Na domiar złego zaczęły boleć mnie dłonie od wielogodzinnego trzymania kierownicy. W sumie nie wiem dlaczego dopiero po miesiącu jazdy wystąpił taki dyskomfort. Trochę twarde chwyty i rogi, twarda nawierzchnia, duże ciśnienie z oponach, no i długi czas jazdy zapewne głównie przyczyniły się do problemu. W pierwszym napotkanym sklepie rowerowymi kupiłem owijki na kierownicę i mam nadzieję, że teraz będzie o wiele lepiej. Doczołgałem się do miasta Decatour, szybkie zakupy, krótki odpoczynek w FF z zimnym napojem i spanie niedaleko hałaśliwej drogi.


15.05.2013 - Decatour - Iowa Park - 173 km
Rano zwęszyłem szansę na szybkie pokonanie trasy do Wichita Falls. Wiatr dmuchał mocno z południa, a ja prawie cały dystans miałem na północ w dodatku na w miarę płaskiej i równej drodze 287. Po kilku kilometrach zatrzymałem się, aby przesmarować łańcuch i dopompować koła, co dodatkowo zwiększyło efektywność jazdy. Nie przeszkadzał mi nawet chwilowy deszcz, który zaskoczył mnie po drodze. Po chwili i tak byłem suchy. Do południa odpocząłem od słońca. Większa część nieba była przesłoniona warstwą chmur. Do Wichita Falls dojechałem po 14:00, mając na liczniku ponad 120 km. Szybko znalazłem charakterystyczne kaskadowe wodospady będące wizytówką miasta. Kilka zdjęć, potem odpoczynek na lodach i popsuła się pogoda... Wiatr zmienił się i teraz wiało bardziej z zachodu, zrobiło się znów upalnie jak wczoraj. Przynajmniej dłonie mnie nie bolą, a ruch na tym odcinku drogi od Decatour nie jest zbyt duży.

Po przejechaniu kolejnych 40 km w takich warunkach miałem dosyć. Schowałem się na godzinę w FF przy zimnym napoju z wieloma dolewkami i relaksowałem się przy WiFi. O 19:00 ruszyłem dalej w poszukiwaniu miejsca do spania. Nie znalazłem nic ciekawego, aż dopiero przez miasteczkiem Electra wjechałem w boczną szutrową drogę i rozbiłem namiot przy drodze. Jestem na około 300 m n.p.m. Jest płasko i praktycznie nie ma wysokich drzew. Na wiele kilometrów dookoła można podziwiać teksańskie krajobrazy. Ciekawe zjawiska również dzieją się na niebie. Jedna strona bezchmurna, w innej ciemna deszczowa chmura, a w moją stronę zbliża się burza. Mam nadzieję, że nie zmoczy mnie mocno w nocy. Jutro ciąg dalszy podróży po teksańskiej drodze 287 na północ.

16.05.2013 - Electra - Estelline - 176.5 km

Deszcz jednak mnie oszczędził tym razem. W nocy trochę pokropiło, trochę więcej pobłyskało i pogrzmiało, a rano powitał mnie ciepły i bezchmurny dzień. Założyłem sobie 130 - góra 140 km - a jak wyszło? Ponad 176 km, z czego lwia część od 18:00 do 20:00, kiedy zaczęło mocniej (około16k m/h) wiać w plecy. Niby łagodnie, ale wciąż się wspinam, jestem już na około 530 m n.p.m., a najbliższe duże miasto Amarillo, oddalone o 200 km, leży na 1000 m. Góry Skaliste już niedaleko. Przez cały dzień starałem się jechać równo i spokojnie. Do popołudnia wiatr tylko nieznacznie pomagał, średnia 17.9 km/h do 130 km. Potem poczułem silniejsze podmuchy z tyłu. Znów zrobiło się naprawdę upalnie. W okolicach 16:00 licznik pokazywał 38 st.C, a słońce miałem prawie z przodu. Zdecydowanie za gorąco!

W mieście Childress zrobiłem godzinną przerwę w FF i uzupełniłem braki wody w organizmie napojem izotonicznym z wielokrotną dolewką. Po drodze zatrzymałem się także w miasteczku Chillicothe, gdzie w małym parku stoją zabytkowe małe traktorki całe pokryte rdzą. Dalsza część jazdy była już tylko przyjemnością. Prawie płaski odcinek w mocnym wiatrem z tylu i chłodniejszym powietrzem. Do końca dnia wykręciłem dzienną średnią 20.6 km/h. A ostatnie dwa dni to przejechane prawie 350 km! Droga 287 North wcale nie taka straszna. Cały czas poruszam się swoim pasem (awaryjnym), oddzielony tarką. Nie przeszkadzają mi już nawet przejeżdżające samochody z prędkością 75 m/h. Co jakiś czas zdarzają się tylko bardziej nierówne i brudniejsze odcinki, na których muszę bardziej uważać. Na koniec dnia serwis roweru. Smarowanie łańcucha i wymiana baterii w czujniku licznika.


17.05.2013 - 156 km - Estelline - Amarillo

Wieczorem, rozkładając namiot nie zakładałem tropika dla większej przewiewności. Niebo bezchmurne, w prognozach opady za tydzień. Od czwartej obudził mnie jednak deszcz. Musiałem szybko wstać, założyć tropik, aby woda nie kapała do środka. Przy okazji trochę zmokłem. Rześka odmiana po wczorajszym upale. Kiedy obudziłem się ponownie o 6:30, było już po deszczu. Spakowałem namiot, wsiadłem na rower i... FLAK! Wczoraj musiałem najechać na jakiś kamień, skoro powietrze powoli schodziło całą nocą. Tylna opona zaczyna wyglądać jak slick po przejechaniu już ponad 4000 km pod sporym obciążeniem sakw oraz moim. Nie chciało mi się ściągać sakw i odwracać roweru, więc tylko odczepiłem przyczepkę i zdjąłem koło z roweru przewróconego na bok. Szybka zmiana dętki i mogłem ruszyć dalej. Warunki jak wczoraj, rano pochmurnie i słaby wiatr, a popołudniu upał z mocnym wiatrem z tyłu, przy którym jedzie się najszybciej. Według planu chciałem dojechać do miasteczka Claude, zrobić większe zakupy i ruszyć bardziej na zachód na nieplanowany do tej pory największy kanion Teksasu - Palo Duro.

W Claude jednak poza stacją i fastfoodem nic więcej nie znalazłem, więc pozostało dojechać do dużo większego Amarillo i tak zaopatrzyć się w brakujące produkty. W Amarillo szybko znalazłem market, ale zrobiło się późno, więc czas na nocleg. Dookoła pełno moteli, ceny już od 28 USD za noc. Ja znalazłem darmowy motel - zamknięty, a namiot rozbiłem na jego tyłach. O prysznicu mogę pomarzyć, ale WiFi jest, złapałem z oddalonego o 200 m sąsiedniego motelu. Jutro zdecyduję, czy jechać do kanionu. Ponad 50 km w przeciwnym kierunku, w dodatku pod wiatr, a potem z powrotem do Amarillo. Z jednej strony to spora atrakcja, największy kanion Teksasu i drugi w USA. Z drugiej strony jednak chciałbym już być z górach, gdzie czterdziestostopniowy upał jak dziś raczej się nie zdarza.

18.05.2013 - 136 km - Amarillo - Hartley

W nocy trochę przeszkadzały hałasy z pobliskich dróg, ale przeżyć się dało. Rano wiało mocno z południowego zachodu, więc kanion Palo Duro sobie odpuściłem, co było do przewidzenia. Jeszcze kilka dni temu nawet nie miałem pojęcia o tym miejscu. Ruszyłem szybko na północ z wiatrem, aby zrobić jak najwięcej kilometrów zanim zrobi się upalnie. Prognozy mówiły o 100 stopniach F. Zbyt długo z jazdy z wiatrem i tak się nie nacieszyłem, a upalnie było już od 10:00. Kilkanaście kilometrów za Amarillo zaczęło wiać bardziej z boku, co w połączeniu z przejeżdżającymi ciężarówkami powodowało, że miotało mną jak marionetką. Na pięćdziesiątym kilometrze znów złapałem flaka. Wczoraj dokładnie sprawdziłem oponę i nie było nic, co mogłoby przebić ją od środka. Okazało się, że najechałem na mały drucik. Zapas nowych dętek na wyprawę się skończył :) Od teraz czeka mnie łatanie albo zakup nowych. Do kolejnego większego miasta Dumas dojechałem chwilę po południu mając na liczniku 80 km. Postanowiłem odpocząć dłużej przy izotoniku z dolewką w FF. Posiedziałem tak godzinę i ruszyłem dalej. Do kolejnego miasta miałem ponad 40 km na zachód. Jak tylko zmieniłem kierunek, wiatr miałem już tylko z przodu. Prędkość na prostej drodze 8-12 km/h!

Ponad 40 km jechałem prawie pięć godzin z wieloma odpoczynkami. Nawet po zdobyciu szczytów w Apallachach nie byłem tak zmęczony na koniec dnia jak dziś. Woda skończyła mi się w połowie do Hartley, a w samym miasteczku żadnego sklepu. Jedyna stacja paliw zamknięta, a maszyna do napojów przed nią nie przyjmowała mojej lekko pogniecionej ćwierć dolarówki. Już myślałem, że z picia dziś nici. Za stacją znalazłem szlauch z wodą. Woda niepewna, więc tylko się umyłem i nabrałem wodę do bidonów. Dobrze, że przynajmniej kolację miałem wypasioną po zakupach w Dumas. Po kolacji wypiłem oba bidony za pomocą filtra węglowego do wody. Myślę, że nic mi nie będzie. Nawet półtora litra nie zaspokoiło mojego pragnienia po tym upalnym maratonie. Jestem już na 1200 m n.p.m., a jutro wjeżdżam do stanu Nowy Meksyk. Dziś śpię na stole w "Picnic Area" pod daszkiem. Nawet namiotu nie rozkładam. Noc ciepła i bezchmurna. 

 

19.05.2013 - 138 km - Hartley - Grenville

Pobudka po 6:00, obudził mnie przejeżdżający pociąg. Tory jakieś 200 m ode mnie, więc jak włączył syrenę, to podskoczyłem na równe nogi. Zebrałem się i godzinę później piłem już kawkę w miasteczku Dalhart. Tutaj również szybkie zakupy i kolejną godzinę, dwie godziny później byłem już w Texline. To jak na razie ostatnie miasteczko w Teksasie na mojej trasie. Chwilę potem robiłem już zdjęcia przy znaku "Welcome to New Mexico" :) Z chwilą, gdy robiłem zdjęcia, spadł przyjemny przelotny deszcz. Dziś nie wiało tak bardzo jak wczoraj i nie było tak upalnie. Przez cały dzień po niebie przemieszczały się baranki. przez co w końcu odpocząłem od palącego słońca. Zmienił się dziś także nieznacznie krajobraz, pojawiły się niewielkie pagórki i wzniesienia. Nie jest już tak zupełnie płasko. W pierwszym mieście w nowym stanie - Clayton - zrobiłem już większe zakupy, ponieważ przez kolejne dwa dni nie będę miał takiej okazji.

Jutro rozpoczyna się atak na góry.
Korzystając z odpoczynku, dla świętego spokoju zamieniłem oponę tylną z tą z przyczepki. 4500 km przejechane do tej pory skutecznie zrobiły slicka z mojej opony. Na jutrzejszą górę, Sierra Grande asfaltu raczej nie mam, co się spodziewać, więc decyzja jak najbardziej słuszna. W sumie mogłem to zrobić wczoraj przy okazji flaka, ale na szybkiej drodze i w upale zupełnie nie miałem ochoty na zabawy w szybkie zmiany opon. Po 138 km bardzo łagodnie pod górę i z wiatrem przednio bocznym wjechałem na ponad 1700 m n.p.m. Do pierwszej Góry mam około 45-50 km, a do drugiej jakieś 10 więcej. Mój pierwszy cel w Górach Skalistych już widzę. Wysoka na ponad 2600 m piramida z łagodnymi zboczami czeka na mnie. Nocleg nieopodal drogi 64 jakieś 8 km przez osadą Grenville. Tą noc nie będzie już taka ciepła jak do tej pory. Ciuszki termiczne i ciepłe skarpety z wełny merino od Nordcamp czekają w pogotowiu.

Tekst i zdjęcia: Damian Drobyk

O wyprawie pisaliśmy również tutaj >>

Więcej informacji na stronach:
http://www.damiandrobyk.pl/Ameryka2013.html
http://americanexpedition.wordpress.com