Ceneria.pl   |   Testeria   |   Turystyka • trekking • wspinaczka   |   Rowery i sprzęt rowerowy   |   Sprzęt narciarski i odzież narciarska   |   Sport i rekreacja
Ceneria logo

Strona główna   »  
Testeria   »  

HTC Author American Expedition 2013 - w słonecznej Kalifornii

Plan na dziś: przejechać 130 km do miasta Mount Shasta i pod górę o tej samej nazwie, aby jutro z rana zaatakować podjazd na około 2400 m n.p.m. Po drodze zamieniłem Oregon na Kalifornię, w której zaliczyłem trzy niewielkie przełączki.
Reklama
 

20. 08. 2013 - Klamath Falls - Mount Shasta - 129 km
Kalifornia to trzeci pod względem wielkości stan po Alasce i Teksasie oraz najbogatszy ze wszystkich w USA. Praktycznie od rana kierowałem się na widoczny ze 100 km ogromny wulkan Mount Shasta. Góra znacznie wywyższa się, podobnie jak Mount Rainier w stanie Washington, ponad resztę okolicy. Po południu zaczęło się chmurzyć i zapowiadało się na deszcz, jednak znów tylko postraszyło, przynajmniej słońce nie paliło przez kilka godzin. Po 17:00 dojechałem do Mount Shasta City, zrobiłem małe zakupy i udałem się na nocleg pod wskazany adres. Na kolację łosoś z ziemniakami, sałatką i piwko.

21. 08. 2013 - Mount Shasta - 62 km
Michael, zapalony rowerzysta, u którego spałem, zaproponował, że pojedzie ze mną na najwyższy punkt drogi na zboczu wulkanu Mt. Shasta. Fajnie jest dla odmiany przejechać się z drugą osobą :) Wjazd na Everitt Memorial Highway z M.S.City zajął mi 1 h 55 min ze średnią 12.7 km/h. Przejechany dystans to 24.5 km z przewyższeniem 1200 m w górę o nachyleniu do 7%. Tym razem w domu Michaela zostawiłem przyczepkę i worek z namiotem. Na pół lekko wjeżdżało mi się zdecydowanie szybciej. W dół mój max speed tego dnia to 60.7 km/h. Trzywierzchołkowy wulkan Mount Shasta robi spore wrażenie zarówno z daleka, jak i spod jego podstawy. Jest to piąty szczyt Kalifornii i nawet z wysokości, na jaką dziś wjechałem, czyli prawie 2400 m n.p.m., do jego najwyższego z wierzchołków jest jeszcze spore przewyższenie. Na końcu drogi nazwanej nazwiskiem strażaka, który zginął, gasząc pożar w tej okolicy, znajduje się tylko parking i resztki starego centrum narciarskiego zamkniętego z powodu zbyt częstych lawin. Po 12:00 byłem już z powrotem w miasteczku i resztę dnia spędziłem na relaksowaniu się.

22. 08. 2013 - Mount Shasta City - Old Station Lassen National Forest - 148 km
Chwilę po ósmej, po śniadaniu i pożegnaniu się z Michaelem, kiedy już wyprowadzałem rower z garażu, okazało się, że w przednim kole mam flaka. Podczas sprawdzania opony, tak jak się spodziewałem, znalazłem mały drucik, głównego sprawcę wymiany i łatania dętek. Po wyjęciu drutu i wymianie dętki mogłem kierować się do mojego następnego celu, czyli góry Lassen oddalonej o 200 km. Dziś znów zaliczyłem dwa małe i bardzo łatwe, oznaczone wzniesienia powyżej 4000 stóp, a dzienne przewyższenie, mimo niezbyt ciężkiego etapu, przekroczyło 1500 m. Ogólnie dzień bardzo przyjemny i niezbyt gorący, temperatura nie przekraczała 30 st. C. Na kilka kilometrów musiałem zjechać z trasy, aby zrobić zakupy na kolejne dni w większym miasteczku Burney, jednak potem znalazłem szutrowy skrót i okazało się, że dodatkowo zrobiłem tylko 3 kilometry. Nocleg w namiocie niedaleko punktu informacji turystycznej w Old Station.


23.08.2013 - Old Station - Chester - 131 km
Poranek chłodny, tylko 4 st. C, więc tylko złożyłem namiot i w pidżamie podjechałem na stację paliw na gorącą kawę, aby się ogrzać i przebrać w rowerowe ciuszki. Chwilę po 7:00 wjeżdżałem już na przełęcz Eskimo Hill ,z której wjeżdża się do Parku Narodowego Lassen. Znów upiekło mi się z opłatą za wstęp do parku. Nie wiem, czy ze względu na koniec wakacji w USA, czy przez remont drogi, ale budka do poboru opłat była zamknięta. Kolejne 5 USD do przodu :) Pierwsze kilkanaście kilometrów podjazdu na wysoką przełęcz tuż pod sporym szczytem Lassen Peak to głównie jazda lasem, więc widoków nie za wiele. Im jednak wyżej, tym moim oczom ukazywały się coraz to bardziej malownicze pejzaże. Pogoda jak zwykle tutaj dopisuje, a dziś na moją korzyść temperatura w najcieplejszym momencie nie przekroczyła trzydziestu kresek. Na najwyższy punkt drogi w Parku Lassen, na wysokość 2594 m, wdrapałem się o 13:00 po 60 km jazdy. W planach miałem wejście piesze na szczyt jako rozgrzewkę przed dużo wyższą górą, którą będę atakował za niedługi czas, jednak ścieżka trailowa na wierzchołek Lassen z jakichś powodów była zamknięta.

Zjazd w dół był o wiele ciekawszy niż podjazd. Na początku przejechałem obok dwóch jeziorek, potem było kilka serpentyn i ciekawych form skalnych, a przy samym wyjeździe z parku siarkowe gorące źródła. Kilkadziesiąt kilometrów dalej dojechałem do miasteczka Chester, zrobiłem zakupy w sklepie "wszystko za dolara" i złapałem otwarte WiFi. Nocleg na "Rest Area" kilka kilometrów za Chester. Do dyspozycji woda, kibelek, śmietnik, ławki oraz widok na jezioro. Noc ciepła, a namiotu rozkładać nie mam ochoty, więc wybrałem najłatwiejszy sposób na przespanie się. Karimata, śpiwór i dmuchana poduszka. Aby dobrze się wyspać, potrzebuję tylko tych trzech rzeczy. Pod karimatą ma być równo, na śpiwór ma nic nie padać, do tego musi być względnie cicho, ciemno i bezpiecznie. A to, czy śpię w namiocie, czy nie, jest mi naprawdę obojętne. Podczas pisania relacji kilka metrów ode mnie po murku przespacerował się szop :) Sporo większy od kota, wielkości średniego psa.


24. 08. 2013 - Chester - Beckwourth Pass - 159 km

Poranek znów chłodny, tylko 3 st. C. Bez składania namiotu, po wyjściu ze śpiworka w kilka chwil byłem już w drodze do Westwood, gdzie czekała kawa i miła ekspedientka Michelle, która poprosiła mnie o zdjęcie. Kilkanaście kilometrów dalej byłem już na Fredonyer Pass, niezbyt trudnej przełęczy, z której zjechałem do Susanville, większego miasta, w którym mogłem uzupełnić zapasy żywności. Przejeżdżając przez Susanville, nie można nie zauważyć wielu malowideł ściennych, które nie tylko w tym mieście, ale w całych stanach są bardzo popularne, a tematyka ich bardzo szeroka. Z Susanville dalej kierowałem się na południe w kierunku miasta Reno. W pełnym momencie słońce schowało się za wielką chmurą piasku uniesionego przez wiejący wiatr. Podczas tego długiego odcinka wiatr sprzyjał, a bardzo udany dzień nieco tylko zaburzyły dwa flaki spowodowane najechaniem na drut i kamień. Nie nacieszyłem się zbyt długo z nowej dętki. Przynajmniej udało mi się dziś kupić dwa nowe komplety łatek do dętek. Ostatnio coś był problem w moim ulubionym markecie z akcesoriami rowerowymi, ponieważ pułki świeciły pustkami. Pod koniec dnia odkryłem nowy gatunek drzewa... być może to jakaś nowa odmiana drzewa sandałowego :) Nocleg na pustyni w namiocie, 2,5 km przez przełęczą Beckwourth Pass na wysokości 1450 m ze wspaniałym widokiem na gwiazdy (spadające również). Dziś licznik pokazał 15000 km :)



25. 08. 2013 - Beckwourth Pass - Trackee - 141 km
Wieczorem ubrałem się w najcieplejsze rzeczy, aby rano nie zgrzytać zębami, jak temperatura znów pokaże kilka stopni. Tymczasem poranek przywitał mnie temperaturą 11 stopni i wyciem kojotów tuż po szóstej. Beckwourth Pass zdobyłem w piętnaście minut. Za przełęczą znajdowała się ogromna dolina Sierra Valley na wysokości około 1500,m n.p.m., którą odkrył właśnie nijaki Bechwourth w 1851 roku, jako pierwszy biały człowiek. Ucieszyłem się, że jestem tak wysoko, ponieważ łatwiej będzie mi zdobyć kolejną przełęcz. Zatoczyłem małe półkole w dolinie i z wioski Sattley podjechałem na Yuba Pass, przełęcz o wysokości 2042 m. Podjazd zajął mi godzinę, a do pokonania miałem 12 km, 550 m przewyższenia z maksymalnym nachyleniem 8%. Po zdobyciu Yuby musiałem wrócić się 8 km do miasteczka Sierraville, skąd na południe zmierzałem do miasta Truckee, gdzie miałem zapewniony nocleg, prysznic i kolację. Pomiędzy Sierraville a Truckee nie spodziewałem się kilku dodatkowych podjazdów, z których jeden wyniósł mnie na ponad 1900 m. W Truckee miałem problem ze znalezieniem otwartego WiFi, a ponieważ wcześniej nie zapisałem sobie adresu, nie wiedziałem, gdzie się udać na nocleg. WiFi znalazłem dopiero na wyjeździe z Truckee i - jak się okazało - nocleg czekał 12 km w przeciwnym kierunku. Z miejsca, w którym stałem, do przełęczy było tylko 9 km, więc z ciężkim bólem zrezygnowałem z noclegu i podjechałem jeszcze kilka kilometrów bliżej przełęczy. Na wyjeździe z miasta przynajmniej znalazłem market, więc kolacja i śniadanie prawie luksusowe. Nocleg 5 km przed Donner Pass w lesie w namiocie. Aby rozłożyć namiot, musiałem posprzątać sobie miejsce z szyszek, które tutaj są naprawdę sporych rozmiarów.

26. 08. 2013 - Truckee - Spooner Lake - 101 km, 1800 m w górę
Pracowity dzień, który prawie mnie zmęczył :) Poranek ciepły, choć wstałem dopiero o 7:00. Godzinę później historyczna przełęcz Donner Pass została zdobyta. Porannej kawy tym razem nie było, ale za to śniadanie na przełęczy smakowało wyśmienicie. Kolejnym celem było jezioro Tahoe. Aby do niego dojechać, musiałem wrócić się z powrotem do Truckee, przejeżdżając ponownie wzdłuż jeziora Donner, oraz pokonać podjazd na Brockway Summit powyżej 2100 m. Nad jeziorem Tahoe mogłem się poczuć jak nad morzem. Wiatr, fale, plaża, słońce... W parku miejskim przy samym jeziorze zrobiłem sobie dłuższą przerwę, odpoczywając przed wysokim podjazdem na Mount Rose Summit w stanie Nevada, do którego wjechałem zaraz za Kings Beach. Na najwyższą przełęcz Nevady oraz najwyższą otwartą cały rok przełęcz w paśmie Sierra Nevada, czyli Mount Rose Summit, wjeżdżałem półtora godziny. Do pokonania miałem 800 m przewyższenia i 13 km. Niby nie dużo, ale podmęczony wcześniejszymi podjazdami musiałem po drodze kilka razy robić przerwę. Na przełęczy, oprócz tablicy z nazwą i wysokością miejsca, znajduje się również toaleta i punkt informacyjny. Wczoraj i dziś prawie przez cały dzień słońce schowane było za chmurą dymu z kilku pożarów lasów w okolicy. Chmura jest wysoko i nie przeszkadza w oddychaniu, jednak widoczność jest znacznie pogorszona, a zdjęcia nie wychodzą najlepsze. Taka sytuacja ma jednak dla mnie jedną sporą zaletę. Temperatura jest o kilkanaście stopni niższa, co sprawia, że jedzie mi się o wiele łatwiej. Nocleg w namiocie niedaleko jeziora Spooner w Recreation Area na wysokości 2080 m.


27. 08. 2013 - Spooner Lake - Meyers (South Lake Tahoe) - 96 km
Zaraz po obudzeniu i spakowaniu podjechałem nad jezioro Spooner na wschód słońca. Niestety, tym razem słońce było schowane za górą, a dodatkowo w powietrzu unosił się dym z pożaru w Parku Yosomite, do którego pomalutku zmierzam. Ze Spooner Lake udałem się do przełęczy Dugget Summit. Z wysokości jeziora Tahoe na przełęcz było tylko kilka kilometrów i około 400 m przewyższenia. Szybki podjazd, zjazd i kolejne 2000 metrów do kolekcji zdobyte. Przejechałem przez miasto South Lake i dalej w kierunku Echo Summit. Praktycznie podjazd zaczął się dopiero w miasteczku Meyers. Kilkanaście kilometrów później byłem już na przełęczy, a ponieważ było dosyć wcześnie, podjechałem jeszcze do jeziora Echo powyżej przełęczy. Miejsca piękne, tylko ten dym nie pozwala na robienie dobrych zdjęć. Nocleg z łóżkiem, prysznicem i kolacją w domu Carrol w Meyers.

28. 08. 2013 - Meyers - Heenan Lake - 131.06 km, 15.2 śr, 2446 m w górę, 69.1 max, 8:35:33

Po śniadaniu i kawie z Carrol po ósmej wyruszyłem w kierunku przełęczy Luther Pass. 16 kilometrów i ponad 400 metrów przewyższenia pokonałem dosyć szybko. Kolejny dzień na niebie unosi się dym, skutecznie zatrzymując promienie słoneczne. Różnica z wczorajszym dniem jest jednak taka, że dziś z nieba spadają drobinki popiołu. Widoczność jest tylko na około jeden kilometr, więc też nie za wiele. Szkoda mi tych pięknych widoków w tych okolicach. Z Luther Pass zjechałem do płaskiej doliny. Złota polana, strumień i wysokie szczyty dookoła. Wspaniałe miejsce, gdyby nie ten dym :( Po łatwej Luther Pass zrobiłem trudniejszą Carson Pass. Trochę wyższa i bardziej stroma, z długim zakrętem, z widokiem na jeziorko pod koniec. Po zdobyciu Carson i powrocie do drogi 89, teraz kierowałem się na najtrudniejszą przełęcz tego dnia, a być może i całych Gór Sierra, Ebbett's Pass. Znaki drogowe od początku podjazdu informują o sporym nachyleniu, wąskiej drodze i ciasnych zakrętach. Po drodze miałem również kilka krótkich, ale stromych zjazdów tzw. samolotów. Ostatnie kilometry pokonywałem z prędkością poniżej 5 km/h. Naprawdę nie było łatwo. Na przełęczy kilka znaków, tablic o historii tej drogi. Po szybkim zjeździe, ponowny podjazd z szukaniem miejsca na spanie. Niestety początek podjazdu na Monitor Pass prowadzi przez wąski kanion, gdzie nie ma w ogóle możliwości rozbicia namiotu. Idealne miejsce znalazłem 10 km przed przełęczą Monitor Pass, przy jeziorze Heenan Lake, na wysokości około 2200 m. Zdobywając kolejno przełęcze Monitor Pass, Ebbett's Pass oraz Carson Pass, przejechałem większość trasy organizowanego corocznie niezwykle trudnego wyścigu DeathRide.com, który ma aż 129 mil i ponad 15000 stóp przewyższenia.

29. 08. 2013 - Heenan Lake - Devil's Gate Summit - 124 km, 14.9 śr, 65.2 max, 2188 m w górę, 8:18:05
Dziś ze śpiworka wylazłem dopiero o 7:00. Poranek nawet ciepły, jak na wysokość powyżej 2200 m. Po niecałej godzinie byłem już na przełęczy Monitor Pass. Według planu do zdobycia była jeszcze góra znajdująca się tuż obok Leviathan Peak, z wieżą obserwacyjną, jednak nie miałem ochoty na jazdę po kamieniach, a z zapasów jedzenia został tylko banan, więc zjechałem w dół. W dalszym ciągu niebo przesłonięte jest obłokiem dymu. Tylko na chwilę w dolinie Antylopy niebo wydawało się bardziej niebieskie, a słońce grzało mocniej. W miasteczku Walden znalazłem sklep i zrobiłem zakupy. Po wyjściu ze sklepu okazało się, że zamiast mrożonej herbaty w puszce kupiłem piwo. Puszki praktycznie takie same, więc o błąd nie trudno. Zorientowałem się oczywiście po otwarciu puszki i spróbowaniu napoju o smaku truskawkowo-limonkowym z ośmioprocentowym kopem. Zimny soczek z alkoholem smakował nieźle, tylko po jego wypiciu w głowie zaszumiało, a nogi zrobiły się miękkie. Sądziłem, że przymusowa półgodzinna przerwa rozwiąże ten niecodzienny problem, jednak jeszcze przez kolejne dwie godziny czułem efekty działania magicznego napoju. Po pół godzinie przerwy, w stanie po spożyciu, ruszyłem w górę w kierunku Sonora Pass. Sonora to druga pod względem wysokości przełęcz w Sierra Nevada. Podobnie jak Ebbett's Pass - bardzo stroma i trudna.


Zaraz na początku podjazdu znajduje się centrum treningowe U.S. Army. Podjeżdżając wyżej kilka razy napotkałem kilkudziesięciu żołnierzy z bronią szkolących się w terenie. Droga na przełęcz Sonora jest jedną z ciekawszych nie tylko w Górach Sierra, ale w całych USA. Jest tu długi, momentami bardzo stromy podjazd, rzadko spotykane w USA zakręty typu "agrafka" oraz piękne widoki na dolinę i górujące nad drogą wysokie szczyty. Po prawie trzech godzinach wspinaczki udało mi się osiągnąć cel. Niespełna 3000 m n.p.m. z przewyższeniem ponad 1200m w górę i nachyleniem do 15-17%. Tą przełęcz, podobnie jak Ebbett's Pass, zapamiętam na długo. Obie zresztą są bardzo podobne do alpejskich podjazdów, a także podczas zjazdu zmuszają hamulce do ciężkiej pracy. Po zjeździe miałem jeszcze trochę czasu do zmroku, więc planowałem podjechać jak najbliżej kolejnej przełęczy Devil's Gate. Z niewielką pomocą wiatru, przy zachodzącym słońcu i resztkami sił wjechałem na jej szczyt. Nocleg na przełęczy Devil's Gate Summit, w namiocie niedaleko drogi.

30. 08. 2013 - Devil's Gate Summit - Grand Lake - 135 km, 16.0 śr, 74.3 max, 2107 m w górę, 8:28:37
Po dzisiejszym dniu to nawet ja jestem pod wrażeniem tego, co zrobiłem. Ostatnie trzy dni były chyba najbardziej efektywne podczas tej długiej wyprawy. Codziennie ponad 100 km z przewyższeniem powyżej dwóch kilometrów w górę, a do tego po trzy najwyższe podjazdy w górach Sierra dziennie, o bagażu i dymie z pożaru nie wspominając. Zadziwiające jak ludzki organizm potrafi się szybko regenerować, jak łatwo dostosować do tak dużego wysiłku, a psychika dążyć do wyznaczonego celu. Rano w temperaturze +5 zjechałem do miasteczka Bridgeport, spodziewając się większego sklepu w celu uzupełnienia zapasów. Przeliczyłem się, chociaż GPS wyraźnie pokazywał większe centrum handlowe. Była tylko stacja paliw i mały sklepik. W obu tych miejscach ceny identyczne. 6$ wydałem na 4 banany i 3 słodkie bułki. Kolejne 2$ na kawę i dzienny budżet przeznaczony na jedzenie prawie wyczerpany. Z Bridgeport ruszyłem na przełęcz Conway Summit, którą pokonałem z pomocą wiatru bardzo sprawnie. Z Conway, z wysokości prawie 2500 m, udałem się jeszcze wyżej do pięknego i niezwykle czystego jeziora Virginia Lake, na wysokość około 2940 m n.p.m. Kolejne 6 mil w górę również poszło dość szybko. Chwilę po południu zacząłem długi zjazd do kolejnego malowniczego cudu natury, czyli słonego jeziora Mono Lake leżącego na wysokości około 2050 m. Tu zatrzymałem się na dłuższą przerwę, zastanawiając się, co robić dalej. Po obiedzie złożonego z czerstwego chleba, tuńczyka z puszki i pomidora oraz kilku zdjęciach białych skał na wybrzeżu jeziora, udałem się do miasteczka Lee Vining. Stąd do przełęczy Tioga Pass było tylko 21 km, a na zegarku przed 15:00. Pomimo zmęczonych nóg zaatakowałem najwyższą przełęcz drogową Kalifornii i gór Sierra, i o 17:20,  po kolejnych 900 metrach w górę, Tioga Pass została zdobyta. Podjazd do łatwych nie należy, ale i tak jest sporo prostszy niż poprzednie Sonora i Ebbetts Pass. Droga prowadzi wzdłuż krawędzi i widać ją na kilka kilometrów do przodu. Najtrudniejszy i najbardziej stromy odcinek do 10% jest w środkowej części podjazdu. Około 3 km przed przełęczą droga się wypłaszcza i biegnie obok dwóch jezior. Przełęcz Tioga jest wjazdem do Parku Yosemite, a rowerzysta płaci 10$ za wstęp.


Ponieważ moim celem był tylko wjazd na przełęcz, a kawałek dalej droga i tak była zamknięta z powodu pożaru, jaki szaleje od kilku dni w północno-zachodniej części parku, zawróciłem z powrotem w kierunku Lee Vining. Z wiatrem na dłuższych prostych w dół bez problemu osiągałem prędkości powyżej 70 km/h. Zapewne spokojnie możnaby zjeżdżać z Tiogi powyżej 90, a nawet 100 km/h na rowerze bez obciążenia. Chwilę po 18:00 byłem już na dole i ponownie kierowałem się na południe. Parę kilometrów dalej zjechałem na drogę 158, gdzie jutro czeka mnie podjazd do jeziora Silver Lake. Nocleg w namiocie z widokiem na HWY 395, niedaleko jeziora Grand Lake. Słychać tylko świerszcze i co jakiś czas wycie kojota. Dziś kilka razy udało mi się wyjechać z zadymionej części drogi, co zaowocowało świeżym powietrzem i wspaniałymi zdjęciami z Virginia Lake oraz Mono Lake. Niestety, podjazd na Tioga Pass był lekko zamglony, ale i tak miałem ogromne szczęście, że przynajmniej droga do przełęczy była otwarta. Tereny na północy zachód od przełęczy, gdzie wciąż szaleje ogień, który strawił już jedną czwartą część parku, są ewakuowane i zamykane. Ponieważ kieruję się na południe, jutro dymu nie powinienem się już spodziewać.

31. 08. 2013 - Grant Lake - Tom's Place - 101 km, 16.1 śr, 1238 m w górę, 57.6 max, 6:13:13
Wieczorem trochę się zachmurzyło i pobłyskało. Poranek ciepły z temperaturą +14st. C. Za jeziorem Grand wjechałem w niewielki kanion, gdzie ochłodziło się do 9 st. C. Kolejne kilometry to lekkie wzniesienie do jeziora Silver Lake oraz bardziej strome, z 10% nachyleniem, do miasteczka June Lake. Z June Lake zjechałem około 100 metrów w dół, aby ponownie wspiąć się na przełęcz Deadman Summit na drodze 395. Z Deadman ponownie w dół kilka kilometrów i następny sześciomilowy podjazd do wysokości 2500 m na drodze Mammoth Lakes Scenic Loop, prowadzącej do miasteczka Mammoth. Nieczęsto się zdarza, żebym przed południem wjechał na trzy podjazdy powyżej 2000 m. Co prawda niezbyt trudne i wysokie, ale jednak moje ulubione, czyli powyżej dwóch kilometrów nad poziomem morza. W FastFood w Mammoth zaczepił mnie Chris, który podróżuje głównie po Kalifornii wraz ze swoim psem, który siedzi w przyczepce. Chris widząc, że moje dwie opony (tylna i przyczepkowa) są na granicy zużycia, zaoferował, że odda mi swoje mało używane i w ten sposób na kolejne kilka tysięcy kilometrów mam niezłe niemieckie oponki do jazdy turystycznej na długie dystanse. Jak się sprawdzą, zapewne opiszę za kilka tygodni. Razem z Chrisem - już na nowych oponach - wjechałem na czwarty podjazd tego dnia do jeziora Convict Lake, które znajduje się kilka kilometrów na południe od Mammoth Lakes. Jezioro Convict ma krystalicznie czystą wodę oraz znajduje się u podnóży wysokich stromych zboczy. Kolejne wspaniałe miejsce na krótki odpoczynek. Po zjeździe i powrocie do mojej głównej drogi 395 pożegnałem się z Chrisem i ruszyłem do miasteczka Tom's Place, gdzie jutro czeka mnie podjazd na jedną z najwyższych dróg asfaltowych w Kalifornii i Górach Sierra. Praktycznie wyjechałem z zadymionej strefy, która nota bene działała na moją korzyść, zatrzymując palące promienie słoneczne, a dziś pojawiły się chmury i dzień nawet przez chwilę nie był upalny. Pomimo 100  km i po czterech podjazdach dzień uważam za stosunkowo łatwy w porównaniu z poprzednimi trzema. Choć do górnego odcinka drogi, zwanej Rock Creek Road, mam tylko 14 km, to dzień postanowiłem zakończyć po 16:00, a resztę czasu przeznaczyć dla siebie. Nocleg w namiocie na terenie pola namiotowego za Tom's Place. Po 20:00 przez około pół godziny padał dość intensywny deszcz. Nieczęsta sytuacja w tym regionie o tej porze roku ;)

1. 09.2 013 - Tom's Place - Bishop - 85 km
Ponieważ spałem pół legalnie na polu namiotowym, wstałem razem ze wschodem słońca tuż po 6:00 i od razu zacząłem prawie dwudziestokilometrowy podjazd do końca Rock Creek Road, będącą najwyższą asfaltową drogą w Kalifornii i Górach. Po ponad dwóch godzinach i osiemset metrach podjazdu udało mi się dojechać do najwyższego punktu drogi, gdzie kończy się asfalt, a zaczyna ścieżka trailowa. Po drodze, na ponad 3100 m, przywitało mnie słońce, piękne widoki na jezioro Rock Creek oraz wysokie pobliskie szczyty. Końcowe 3 km to podjazd wąską na 3 metry drogą o nie najlepszej jakości. Zjazd z Rock Creek Road do Tom's Place był szybki i tylko poprzeczne pęknięcia na drodze przeszkadzały w rozwijaniu większych prędkości. Z Tom's Place czekał mnie minimalny wysiłek do przełęczy Sherwin Pass na wysokość 2113 m, a potem już dłuuuugi zjazd do miasta Bishop na wysokość zaledwie 1250 m n.p.m.. Do Bishop zjechałem po 12:00, mając już ponad 80 km. Gdyby nie upał i zmęczone nogi, podjechałbym jeszcze do jeziorka Sabrina, a tak postanowiłem zrobić sobie luźne popołudnie po kilku naprawdę niełatwych dniach. Od 17:00 czekał na mnie prysznic i łóżeczko w domu Lorenzo w Bishop. Gospodarz na kolację przygotował spaghetti a'la Lorenzo z warzywami i sardynkami, z meksykańskim piwem oraz nauczył mnie kilku hiszpańskich zwrotów, które na pewno przydadzą się choćby przed czekającym mnie niedługo przejazdem przez Meksyk.


2. 09.2 013 - Bishop - 72 km
Na dziś miałem zaplanowany podjazd do jeziora Sabrina Lake, zjazd, odbiór paczki z poczty i przejazd do Benton, gdzie czekało na mnie miejsce na rozbicie namiotu i prysznic. Niestety, kolejny raz moje plany pokrzyżowało amerykańskie święto - Memorial Day. Wczoraj była niedziela, a dziś święto i poczta zamknięta, więc nie mogę odebrać paczki ze skarbami od Sante, których część zostawiłem w Denver, i które teraz zostały wysłane na adres poczty z moim nazwiskiem. Taka usługa zwana General Delivery jest w USA bezpłatna, a poczta przechowuje paczkę do 30 dni. Jest to więc idealne rozwiązanie na wysłanie sobie paczki np. z Polski na trasę wyprawy. Rano przed ósmą, po tradycyjnej kawie i śniadaniu, na pół lekko, czyli bez przyczepki i worka z namiotem, ruszyłem w górę drogą 168 z Bishop w kierunku Sabrina Lake. Do pokonania miałem niemało, bo aż 1500 metrów w górę na dystansie ponad trzydziestu kilometrów, czyli ze średnim nachyleniem około 5%. Po wyjechaniu z Bishop półpustynne tereny ze znikomą ilością roślin bardzo przypominały widoki z Indii, gdzie zielono było tylko w dolinach tuż przy rzekach, a wyżej tylko nagie skały. Bez przyczepki i namiotu do Sabrina Lake dojechałem po trzech godzinach z niewielką pomocą wiatru. Sabrina Lake to raczej zbiornik retencyjny niż jezioro, trochę wody udało mi się dostrzec tylko na drugim jego końcu. W tym samym czasie co ja, na parking przy restauracji obok zbiornika przyjechał autobus pełen turystów z Japonii, skutecznie motywując mnie do powrotu do Bishop. Podczas zjazdu przez chwilę wiatr zmienił kierunek i znów powiało mi w plecy, czego efektem mój nowy był rekord prędkości w USA bez przyczepki - 81.8 km/h. Kilka kilometrów dalej licznik wskazał inny rekord. 16000 km, czyli 10000 mil od początku wyprawy, która już trwa cztery i pół miesiąca. W Bishop byłem po 12:00, a ponieważ pocztę otwierają dopiero jutro, całe popołudnie przeznaczone na odpoczynek i relaks w domu Lorenzo.

3. 09. 2013 - Bishop - Coaldale - 143.5 km, 1100 m w górę
W internecie sprawdziłem, że poczta w Bishop czynna jest od 8:30. Po zakupach na kolejne dni punktualnie pojawiłem przed budynkiem poczty. Okazało się jednak, że okienka dla petentów otwierane są o 9:00. Półgodzinny poślizg jest niczym w porównaniu do wczorajszej straty kilku godzin. W końcu udało się odebrać paczkę ze zdrowymi produktami Sante. Moje sakwy z zapasami i wodą dawno nie były tak wypchane. Z Bishop skierowałem się tym razem na północ drogą 6 do Nevady i przełęczy Montgomery Pass. Mimo sporego obciążenia, z północnym wiatrem utrzymywałem niezłą prędkość na podjeździe do przełęczy. Cały odcinek z Bishop to praktycznie minimalne nachylenie 1-2% w górę, z trochę większym pod samą Montgomery Pass. W Benton, ostatnim miasteczku przed wjazdem do Nevady, zatrzymałem się na stacji paliw, wlewając w siebie 2 litry wody. Nevada powitała mnie burzą z przelotnym deszczem, co jednak zupełnie mi nie przeszkadzało. Temperatura z 35 spadła do 22 st. C i od 14:00 do wieczora nie było już tak upalnie. Z przełęczy Montgomery do miasteczka widmo Coaldale miałem w dół, odrabiając straty z wczoraj, dziś wykręciłem ponad 140 km. Nocleg w Coaldale, a w zasadzie tym, co pozostało po opuszczonym w 1993 roku miasteczku. Po zachodzie słońca chmury odsłoniły rozgwieżdżone niebo Nevady, na którym dostrzec można spory ruch samolotów, satelit i innych niezidentyfikowanych obiektów latających :)

Tekst i zdjęcia: Damian Drobyk

O wyprawie pisaliśmy również tutaj >>

Więcej informacji na stronach:
http://www.damiandrobyk.pl/Ameryka2013.html
http://americanexpedition.wordpress.com