Ceneria.pl   |   Testeria   |   Turystyka • trekking • wspinaczka   |   Rowery i sprzęt rowerowy   |   Sprzęt narciarski i odzież narciarska   |   Sport i rekreacja
Ceneria logo

Strona główna   »  
Testeria   »  

HTC Author American Expedition 2013: Winston - Salem - Hickory

Wieczorem przeszła sucha burza, trochę błysków i hałasu bez deszczu. Rano obudziłem się prawie niezmęczony i w suchym namiocie. Podczas codziennej, porannej kawy w McD zaczepił mnie facet, trochę pogadał i wręczył 20 dolców na śniadanie. Dzień zaczął się ciekawie...
Reklama
 

Potem wcale nie było gorzej. Ponownie wiało mi w plecy, więc kilometry pokonywałem dość szybko. Przez cały dzień trzymałem się również wąskiej i spokojnej drogi. Ze wszystkich przejechanych do tej pory stanów Północna Karolina podoba mi się najbardziej. Najspokojniejsze drogi, najwięcej zielonych terenów i góry, w które wjadę już jutro. Na rozgrzewkę przed górami Skalistymi czekają mnie dwa najwyższe szczyty Appalachów.

Po 16:00 miałem już 115 km na liczniku. Resztę dnia postanowiłem się ponudzić. Sprawdziłem na mecie możliwości noclegów i szybko znalazłem najtańszy. Do porannych, gratisowych 20 USD dołożyłem 20 swoich i miałem nocleg w motelu z łóżkiem, prysznicem, TV, WiFi i klimatyzacją. Kilkanaście godzin luzu nie sprawi, że porządnie wypocznę, ale na pewno poczuję się lepiej. Do Mount Mitchell 118 km. Hmm...


26.04.2013 Mount Mitchell - 120,92 km, 14.6 śr, 52.4 max, 2677 m w górę, 8:16:57

Z ciepłego i wygodnego łóżka zwlokłem się dopiero po 7:00. Przed ósmą oddałem klucze hinduskiemu małżeństwu, właścicielom motelu. Nie wiem, czemu dostałem z powrotem 5 USD po podaniu kluczy. Wspominałem, że byłem w zeszłym roku w Indiach i bardzo ich to ucieszyło, ale myślę, że to nie był ten powód. Może takie zasady, jakby nie było 5 dolców wróciło, czyli nocleg kosztował mnie w sumie 15 dolarów :)

Do Mount Mitchell,
mojego pierwszego ważnego celu podróży, miałem około 118 km i wcale nie planowałem zdobyć go na raz, choć taka myśl przeszła mi przez głowę. Do Marion, miasta z którego odchodzi droga na szczyt, dojechałem po 13:00 i już w nogach było 75 km. Zakupy, lody w McD, WiFi, maile, wysłanie zdjęć i 14:30 ruszyłem w górę z wysokości około 400 m npm. Droga prowadziła mnie sama z niewielką pomocą GPS. Cały dzień numerem 70, potem 80 i z wysokości 1000 m zaczęła się przyjemność jazdy górską drogą o nazwie Blue Ridge Parkway.


Na BRP wreszcie spotkałem swoich...
Kilkuosobowe grupki kolarzy mijały mnie raz z góry, raz z dołu. Z niektórymi dziadkami i kobietami mogłem przez chwilę podjechać razem, pogadać. Z każdym kolejnym kilometrem czułem coraz większe zmęczenie. W formie jeszcze nie jestem, waga pomału spada i rozjeżdżenia jeszcze brakuje, przecież dopiero kwiecień, a zima w PL trzymała długo. Co chwilę sprawdzałem wysokość na liczniku i godzinę. Jechało się i tak nie najgorzej, choć co kilka kilometrów musiałem zrobić krótką przerwę. Według prognoz od jutra ma przejść deszczowy front nad górami, więc dobrze by było szczyt zdobyć jeszcze dziś. Była na to realna szansa. O 18:00 byłem na końcowym rozjeździe dróg na wysokości 1600 m, a do szczytu już tylko 7 km. Sam podjazd nie jest trudny. Z Marion to niecałe 50 km i 1600 m przewyższenia. Średnie nachylenie waha się pomiędzy 4-6%, a maksymalne to z 10%. Droga jest przyjemna, asfalt niezłej jakości, po drodze jest też kilka tuneli i punktów widokowych. Niestety jutro będę miał na około. Dalsza część drogi od skrzyżowania na Górą Mount Mitchell jest zamknięta z powodu remontu. Czeka mnie więc zjazd do Marion i dodatkowo jakieś 80 km.


Czas ucieka, mi jedzie się coraz gorzej, a na dodatek zaczęło się chmurzyć. Kilka kilometrów przed szczytem tablice informują o polu namiotowym i innych atrakcjach. Pomyślałem, że jak zdobędę szczyt, to nie będę zjeżdżał w dół, tylko przenocuję w legalnym miejscu. W końcu zrobiłem jeszcze inaczej. Zależało mi na fajnych fotkach na szczycie. A o półmroku i zachmurzonym niebie raczej takie by nie wyszły. Dojechałem więc do całego kompleksu turystycznego pod górą i znalazłem pole namiotowe. Na parkingu przed polem natknąłem się jeszcze na strażnika parku, który siedział w samochodzie i pisał jakiś raport. Spytał tylko, czy zostaję na noc i powiedział, żebym uważał na niedźwiedzie i nie zostawiał jedzenia na wierzchu. Spałem już w wielu miejscach, ale na takim wypasionym jeszcze nie. Na wysokości 1930 m znajduje się kilka osobnych boksów na namioty z paleniskiem i drewnem na opał. Drewno płatne, ale miejsce na namiot darmowe. Jest również toaleta z wodą, światłem, prądem w gniazdkach i ciepłym nawiewem. Od razu wiedziałem, gdzie będę spał. Po co mam rozkładać namiot, narażać się na zmarznięcie, zmoknięcie, jak mogę spać w suchej i ciepłej toalecie. No i miśki mi nie straszne. Wybrałem damską, zamiast pisuaru była półka do przebierania dzieci, a pod nią idealny kawałek na karimatę. W sumie brakuje tylko McD, WiFi i zasięgu ;)
Nawiew trochę hałasował ale było ciepło. Na tej wysokości trudno o większy komfort za darmo. Podczas pisania tej relacji zaczęło padać. Tym bardziej się cieszę, że nie siedzę w namiocie. Do szczytu mam 1,5 km, jeśli tylko pogoda rano pozwoli, po 7:00 podjadę na szczyt, a potem długi zjazd do Marion.


28.04.2013 – 94 km - Mount Mitchell zdobyta!

Wieczorem szybko zasnąłem, zmęczenie dawało znać o sobie, nie przeszkadzał mi nawet hałas nawiewu ani twarde kafelki. Obudził mnie budzik, 6:15. Wyjrzałem na zewnątrz, było mokro, ale nie padało. Rano jeszcze czułem palenie w mięśniach i lekkie drżenia. Przebrałem się, zpakowałem i ruszyłem w górę. Po jednej mili byłem na górnym parkingu, z którego prowadzi około 300-metrowa ścieżka "tylko" dla pieszych. Było przed siódmą, na górze nikogo prócz mnie, więc nie będę przecież szedł z rowerem na szczyt. Wszystko pomyślane w taki sposób, aby niepełnosprawni również mogli dostać się na sam czubek góry.

Kilka minut potem byłem na Mount Mitchell, najwyższym szczycie Stanów Zjednoczonych na wschód od rzeki Mississippi,
najwyższym szczycie całego pasma Appallachów oraz stanu Karolina Północna. 2037 m, czyli jakieś 6684 stopy wg tutejszych jednostek. Tym razem góra nie pozwoliła mi cieszyć się widokami z jej wierzchołka. Chmury i widoczność na 100 m, popularne mleko. Pokręciłem się po szczycie, pocykałem fotki, poczytałem co nieco o Elisha Mitchell, od nazwiska którego swoją nazwę wzięła góra, i zacząłem zjazd w dół. Z każdym kilometrem było coraz cieplej i coraz więcej dało się zobaczyć. Na szczycie były tylko 3 st.C, w Marion 14.


Do kolejnego miasta Asheville miałem jakieś 40 km. Nie sądziłem, że będzie mnie czekał na tym odcinku podjazd na prawie 900 m i to po trzypasmowej drodze. Czwartym pasem, awaryjnym, wciągałem się z prędkością 8-10 km/h. Znów ten hałas ciężarówek i przerośniętych osobówek amerykanów.

Po wczorajszej wspinaczce moje nogi dziś mocno protestowały. Kręciło się okropnie, na dodatek zaczęło straszyć deszczem. Na zjeździe z przełęczy zaczęło kropić, im bliżej byłem miasta, tym mocniej dawało z nieba. W końcu zatrzymałem się w fast foodzie, sądząc, że przestanie padać, abym mógł jechać dalej. Nic z tego. Zaciągnęło na co najmniej do jutra. W TV coś mówili o tornado nad Houston. Nie było wyjścia.

Musiałem znaleźć motel i przeczekać niepogodę.
Najtańszy znalazłem 6 km dalej. Założyłem kurtkę, ochraniacze na buty i po kilkunastu minutach byłem już w motelu. Prysznic, suszenie, kolacja, spać :)

Tekst: Damian Drobryk

O wyprawie pisaliśmy również tutaj >>

Więcej informacji na stronach:
http://www.damiandrobyk.pl/Ameryka2013.html
http://americanexpedition.wordpress.com