Ceneria.pl   |   Testeria   |   Turystyka • trekking • wspinaczka   |   Rowery i sprzęt rowerowy   |   Sprzęt narciarski i odzież narciarska   |   Sport i rekreacja
Ceneria logo

Strona główna   »  
Testeria   »  

Grigri i inne automaty asekurujące - słowa przestrogi

Proszę sprawdzajcie, jak Wasi asekuranci asekurują, zwłaszcza z tzw. automatycznych przyrządów. Na wstępie poinformuję, iż dziś jestem fanem Grigri.

Na początku (8-13 lat temu) podchodziłem do niego z dużą rezerwą - nie asekurowałem z tego przyrządu, a tym bardziej nie pozwalałem siebie z niego asekurować ;-)
Pierwszy raz użyłem go w Dolinie. Okazało się, iż podczas wspinaczki big wallowej jest tyle do robienia na stanowisku, że bez Grigri nie da się rady... Choć instrukcja tego zabraniała, często puszczaliśmy linę i obiema rękami rzucaliśmy się w wir roboty. Oczywiście zawsze wiązaliśmy na linie za przyrządem w odległości metra lub dwóch kluczkę.

Na tym samym wyjeździe w 2002 roku, jak już zostałem na Camp 4 z Polaków tylko z Jackiem Czyżem, postanowiłem pójść na swojego pierwszego big walla solo. Jacek doradził i padło na Zenyatta Mandata.
Dwa dni noszenia sprzętu i wody, i wbijam się w ścianę. Nie mam przyrządu do autoasekuracji podczas samotnej wspinaczki - nie stać mnie na takie drogie wymyślne zabawki (by wyjechać na tamten wyjazd zapożyczyłem się co do złotówki), co więcej, jak wtedy na jesień jechałem do USA, to nie miałem jeszcze spłaconego czerwcowego wyjazdu na Alaskę...

Kochani rodzicie dziękuję Wam za zrozumienie i to, iż mi wtedy pomogliście!

Do autoasekuracji używam, znów niezgodnie z instrukcją producenta, Grigri.

Co więcej, wtedy jeszcze nie wiedziałem, iż w takim przypadku trzeba trochę ten przyrząd „domowymi sposobami” przysposobić...

Mimo iż pierwszy wyciąg to podajże hakówka za A3, to wspinanie szło mi sprawnie, do tego stopnia, iż ciągle musiałem przewiązywać supeł, który wiązałem na linie pod Grigri jako zabezpieczenie. W końcu, zniecierpliwiony, wybrałem mnóstwo liny i dopiero tam zawiązałem kluczkę. Pokonałem jakiś trudniejszy odcinek i zobaczyłem ciąg dużych, dobrych copperheadów wyprowadzający do dwóch znajdujących się już niedaleko spitów stanowiskowych. Stojąc w jednej ławie, drugą wpiąłem w grube cięgło kolejnego heada. Wyglądał tak pewnie, że go nie przetestowałem, po prostu z niego zadałem... Po chwili leciałem głową w dół (noga została mi w ławce i mnie odwinęło)...

Do dziś do końca nie wiem, co się stało. Czy lina była za cienka? Czy za ślizga? Czy, co jest najbardziej prawdopodobne, w jakiś sposób lina podniosła lekko „wajchę” Grigri? Nie wiem. Jedno tylko pamiętam, iż przyrząd nie zadziałał i leciałem długo, i że miałem świadomość, że to pierwszy wyciąg i do gleby nie jest daleko...

Zatrzymał mnie ten węzeł na linie. Przeleciałem się około 18-20 metrów. Zatrzymałem się około dwóch metrów nad ziemią.

Oczywiście po skończeniu tego wyciągu zjechałem grzecznie na dół i poszedłem na Camp 4.

Chyba dobrze zrobiłem i był to jakiś znak, bo cztery dni później rozpętało się śnieżno-deszczowe piekło (był to koniec listopada), a na pewno nie skończyłbym do tego czasu tej drogi.

Nauczyłem się też nigdy nie puszczać liny za Grigri.

Przez następne lata nabrałem pewnego górskiego doświadczenia. Grigri stało się moim podstawowym przyrządem podczas pracy instruktorskiej. Podczas naszych szybkich przejść, z Wawą metodą „short fixing”, podczas której łamie się już chyba wszystkie standardowe zasady asekuracji, to właśnie Grigri jest kluczowe, by to mimo wszystko jakoś bezpiecznie hulało.

W związku z tym wszystkim nabrałem do tego przyrządu dużego zaufania. Ale nigdy nie puszczałem, ani dalej nie puszczam liny za przyrządem i tak naprawdę ciągle nie wszystkim daję się z niego asekurować.


Ostatnie lata przyniosły coraz cieńsze liny pojedyncze. W końcu pojawiały się na tyle cienkie, iż zgodnie z zaleceniami producenta nie powinniśmy do nich stosować Grigri. Jeśli już to robimy, to tym bardziej powinniśmy trzymać linę ręką.

Sierpień 2010 roku w całości spędziłem w Tatrach. Często na chwilę wyskakiwaliśmy z Kasią i naszą małą Helenką na znaną chyba wszystkim Kramnicę. Długie drogi o niewygórowanych trudnościach często były oblegane przez masy wspinaczy, zwłaszcza w weekendy.

Tak też było któregoś razu. Instalowaliśmy się na brzegu rzeki. Kątem oka widziałem, iż ktoś prowadzi nieopodal jakąś drogę, jest już pod jej koniec. Nagle leci, i tu się zaczyna dziać coś nienormalnego. Ten lot jest cholernie długi. Coś mi nie gra. Przecież asekurant stał przy skale, a prowadzący jak odpalił, to znajdował się nie wyżej niż metr nad ostatnia wpinką.

Obserwuję, co się dzieje dalej i już wszystko wiem. Podczas kolejnej próby, asekurant po wydaniu liny do wpinki puszcza ją, co więcej wkłada ręce w kieszenie!!! I tak asekuruje, przecież ma Grigri, więc mu wolno! Lina jest na pewno cieńsza niż 10 milimetrów. Jestem załamany. Nie lubię się wtrącać w czyjeś sprawy, ale nie chcę być świadkiem tragedii. Podchodzę i najspokojniej jak potrafię tłumaczę, o co mi chodzi. Nie zostaję opierodlony, ale kolega swoim spojrzeniem jednoznacznie daje mi znać, jakie ma zdanie na temat moich „dobrych” porad.

Po chwili chłopaki się zamieniają. Jestem załamany jeszcze bardziej, bo niedoszły lotnik asekuruje w ten sam sposób, tylko stoi jeszcze dalej od skały. Chłopaki są liczną ekipą, generalnie wielu znajomych, nikt im nie zwraca uwagi, iż robią coś nie tak. Wygląda jakby wszyscy akceptowali taki sposób asekuracji... Dodam jeszcze, że obaj główni bohaterzy nie wyglądali na zaczynających przygodę ze wspinaniem...

Co chcę przekazać tym wpisem?

Proszę sprawdzajcie, jak Wasi asekuranci asekurują, zwłaszcza z tzw. automatycznych przyrządów. To nieprawda, iż Grigri można dać początkującemu i będzie w stanie Was bezpiecznie asekurować. Tak samo jak nieprawdą jest, iż doświadczony asekurant może w tym przyrządzie nie trzymać ręką hamującej liny.

Naprawdę tu chodzi o Wasze zdrowie i życie!


Tekst: Maciek Ciesielski


Więcej na: http://www.goryonline.com/blogwpis-4202



ZOBACZ PRODUKTY