Ceneria.pl   |   Testeria   |   Turystyka • trekking • wspinaczka   |   Rowery i sprzęt rowerowy   |   Sprzęt narciarski i odzież narciarska   |   Sport i rekreacja
Ceneria logo

Strona główna   »  
Testeria   »  

Outdoorowy konkurs w stylu retro - wygrał martwy pies w walizce

Rozwiązujemy nasz konkurs, w którym można było wygrać softshell Milleta! Tym razem polegał on na przesłaniu wspomnień dotyczących sprzętu lub odzieży outdoorowej używanej w przeszłości.

Wszystkie przesłane na konkurs odpowiedzi były naprawdę zabawne. Jednak nagrody mogliśmy przyznać tylko trzy...

 

Główną nagrodę - kurtkę softshellową Track Hoodie marki Millet postanowiliśmy przyznać Pawłowi Ciszewskiemu za jego (a właściwie jego byłej dziewczyny) przygodę z walizko-plecakiem. Pobiła zdecydowanie wszystkie inne wypowiedzi. Przeczytajcie sami:

Za dawnych czasów PRL-u ciężko było ze sprzętem do wycieczek górskich. Miałem więc fajny patent: do dużej, skórzanej walizki miałem dorobiony stelaż, dzięki któremu można było zarzucić ją na plecy jak profesjonalny plecak turystyczny. Lata mijały, a ona dobrze mi służyła, aż do czasów, gdy na polskim rynku były już dostępne normalne plecaki. Jako zabytek budzący sentyment (przecież przewędrowałem z nią setki kilometrów) wylądowała w szafie. Przesłałbym Wam zdjęcie, ale niestety już jej nie mam. Jak ją straciłem? Ano, w bardzo nietypowy sposób.
Spotykałem się kiedyś z pewną dziewczyną (bardzo sympatyczną, ale mało rozgarniętą). Po niedługim czasie znajomości wprowadziła się do mojego mieszkania w Warszawie. W tym czasie miałem starego wilczura, do którego byłem bardzo przywiązany. Pewnego razu musiałem wyjechać na tydzień w delegację i pies został na dłużej pod opieką sympatycznej dziewczyny. Niestety w trakcie tego tygodnia pies zdechł ze starości. Dziewczyna, gdy zobaczyła rano nieżywego wilczura na podłodze, wpadła w panikę. Nie wiedząc co robić, przestała myśleć logicznie. Pierwsze, co wpadło jej do głowy, to zawieźć psa do schroniska dla zwierząt z prośbą o pomoc. Wyciągnęła z szafy moją starą, dużą walizę ze stelażem mojej konstrukcji i zapakowała zdechłego wilczura do środka. Dotargała walizę na przystanek autobusowy. Gdy podjechał autobus jakiś mężczyzna pomógł jej wnieść ciężką walizę do środka i przysiadł się do dziewczyny. Zagadnął i zapytał, co takiego dziewczyna wiezie, że walizka jest aż tak ciężka. Głupio było jej przyznać się do prawdy, więc powiedziała, że w walizce wiezie komputer stacjonarny do swojego brata. W pewnym momencie autobus zatrzymał się na kolejnym z przystanków. Mężczyzna zerwał się nagle z siedzenia, chwycił za walizę i wybiegł z nią z autobusu. Dziewczyna nawet nie próbowała wzywać pomocy ani go gonić... Bo i po co? ;)



Czapka z daszkiem wędruje natomiast do Karoliny Płociennik za opowieść, która doskonale ilustruje temat naszego konkursu w stylu "retro". Polecamy jej opis przygody z namiotem:

Dawno, dawno temu, w ubiegłym stuleciu, za górami, za lasami... stop, przegięłam, po prostu w Poznaniu, były sobie dwie nastolatki, które bardzo chciały spędzić wakacje pod namiotem. Rodzice twardo przeciwstawiali się temu pomysłowi, podając możliwe scenariusze, które mogą przytrafić się młodym dziewczynom na kempingu (historii tych nie powstydzili by się Stephen King, Harlan Coben i Agata Christie razem wzięci).
Nastolatki były jednak uparte i zdeterminowane, jak to w tym wieku bywa, wcisnęły więc rodzicom historyjkę o domku w ośrodku wypoczynkowym (oczywiście dobrze chronionym), a w rzeczywistości postanowiły pożyczyć namiot od kolegi i ruszyć w nieznane.
Owego pięknego, lipcowego dnia, roku pańskiego 1992, czekałam na dworcu kolejowym na swoją przyjaciółkę, która lada moment miała się pojawić ze wspomnianym wcześniej namiotem. Doczekałam się połowicznie: koleżanka owszem, zjawiła się, ale bez namiotu, za to z informacją, że kumpel się na nas mówiąc potocznie wypiął i musimy sobie radzić inaczej.
Cóż, trzeba było jakoś temu zaradzić. Odprowadziłyśmy tęsknym wzrokiem pociąg odjeżdżający na wybrzeże, kupiłyśmy garść żetonów telefonicznych (młodszym czytelnikom wyjaśniam, iż rzecz dzieje się w zamierzchłej przeszłości, kiedy to telefony komórkowe były wielkości cegły i pojawiały się wyłącznie jako rekwizyty w amerykańskich filmach) i obdzwoniłyśmy wszystkich znajomych, pytając czy mają pożyczyć namiot. Nie mieli. Zdesperowane przeliczyłyśmy posiadaną gotówkę, zapożyczyłyśmy się dodatkowo u kuzynki i postanowiłyśmy nabyć namiot drogą kupna. I tak się też stało. Udałyśmy się do składnicy harcerskiej (tu znowu wskazówka dla czytelników młodszego pokolenia: to taki ówczesny Decathlon czy inny Go Sport) i wybrałyśmy namiot. A dokładniej wzięłyśmy bez większego zastanowienia najtańszą dwójkę, jaka była dostępna na składzie.
Szału nie było, łagodnie mówiąc. Namioty z tamtej epoki z obecnymi wspólną miały chyba wyłącznie nazwę i przeznaczenie. Ciężkie toto było przeraźliwie, wlekłyśmy nieporęczny pakunek po ziemi, do pociągu udało się go załadować wyłącznie dzięki uprzejmości podróżujących tym samym środkiem komunikacji żołnierzy.
Podróż minęła szybko i przyjemnie, co prawda w przedziale unosił się dziwny, zdecydowanie mało przyjemny aromat, ale zrzuciłyśmy to na karb kolei i otworzyłyśmy szerzej okna.
Po przybyciu na pole namiotowe okazało się, że smrodek z pociągu przywędrował z nami, a po otwarciu pokrowca zmienił się w całkiem konkretny smród. Nasz namiot cuchnął przeraźliwie, odrażającą mieszaniną kleju i tworzywa sztucznego, prawdopodobnie ledwie co opuścił taśmę produkcyjną w jednej z miliona fabryk Chińskiej Republiki Ludowej. Co więcej, okazało się, że namiot, według obrazka na pokrowcu w eleganckim odcieniu granatu, w rzeczywistości jest w kolorze wściekłej, jaskrawej zieleni, na dodatek w wersji moro. Kolor ten dosłownie raził w oczy, od dłuższego patrzenia nań zaczynały boleć zęby (ale przynajmniej w środku nocy człowiek zawsze trafił prosto do właściwego namiotu). Na domiar nieszczęścia okazało się, że w zestawie brakuje, ot taki drobiazg, ... połowy śledzi.
Reasumując: na nasz namiot nie dało się patrzeć, nie dało się też go równo i stabilnie rozstawić, a dłuższe w nim przebywanie groziło zaczadzeniem.
Ale jak się ma lat "naście", to na "drobne" niewygody się uwagi nie zwraca i wakacje były udane. A wspomnienia zostały na długo...
Namiot do dziś wspominam z rozrzewnieniem. I pewnie nie uwierzycie, ale użyłyśmy go jeszcze wiele razy, służył nam podczas kolejnych wypadów, byli też śmiałkowie którzy pożyczali od nas to cudo. Zapach z czasem wywietrzał, śledzie się dorobiło, a przed wiatrem i wodą chronił (pod warunkiem, że człowiek nie dotykał ścianek).



Nagrodę w postaci paska do spodni postanowiliśmy przyznać Jędrzejowi Górnikowskiego, twórcy filmu o Mirku Wódce, który zaproponował nam opowieść o dawnych wspinaczkowych czasach w nietypowej formie:

 
Dziękujemy za Wasze zaangażowanie. Chętnie przyznalibyśmy jeszcze kilka nagród, bo wiele spośród Waszych opowieści naprawdę na to zasługuje.

Niestety kolejne nagrody dopiero w następnym konkursie!
Już teraz na niego zapraszamy. Śledzcie informacje na naszej stronie, facebooku i w newsletterze.

Wkrótce ogłosimy, na czym będzie polegał konkurs.


Pełna wersja regulaminu "Outdoorowego konkursu w stylu retro" dostępna jest tutaj...