Ceneria.pl   |   Testeria   |   Turystyka • trekking • wspinaczka   |   Rowery i sprzęt rowerowy   |   Sprzęt narciarski i odzież narciarska   |   Sport i rekreacja
Ceneria logo

Strona główna   »  
Testeria   »  

Sypiając w Maroku ze śpiworkiem Cocoon

Jak spać w Maroku i co warto zobaczyć!

Do Maroka wybraliśmy się na przełomie lutego i marca 2007 r. Było to dla nas nowe doświadczenie, gdyż nigdy wcześniej nie zawitaliśmy do kraju arabskiego.

 

Znaliśmy klimaty republik byłego Związku Radzieckiego, Azji Środkowej, Mongolii, Chin, Tybetu, Nepalu i Indii. Odwiedzaliśmy też wielokrotnie kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Zawsze za punkt honoru stawialiśmy sobie jak najtańsze podróżowanie, targując się o każdy grosz. Po raz pierwszy jednak w Maroku poczuliśmy się naprawdę jak „chodzące bankomaty”. Przypowieść marokańska mówi o kupcu, który kazał sobie zapłacić za zapach jedzenia z jego stoiska. Tacy są Arabowie. Marokańczycy, których spotkaliśmy na swojej drodze, uważali, że zapłata należy się za zrobienie zdjęcia, wskazanie drogi, samozwańcze usługi przewodnickie oraz oglądanie i słuchanie występów na placu. Mimo wszystko udało nam się po Maroku tanio pojeździć, sypiając jednak w miejscach, które trudno by było nazwać luksusowymi apartamentami. Na szczęście w plecakach mieliśmy bawełnianie, zapinane na zamek, śpiworki firmy Cocoon. W dużej mierze właśnie dzięki tym niewielkim i mało ważącym pakuneczkom nasza podróż była tak udana.


Nocleg w Marrakeszu

Życie Marrakeszu skupia się wokół placu Dżemaa el-Fna i właśnie w pobliżu placu znajdziemy wiele hoteli. Godny polecenia jest Hotel Ali (Rue Moulay Ismail, hotelali@hotmail.com), który jest czysty, ma ciekawy wystrój, a obsługa mówi po angielsku. Przy hotelu znajduje się restauracja, można za darmo skorzystać z Internetu, tylko że trzeba za to wszystko dość dużo zapłacić, bo 250 dirhamów za pokój 2-os. My więc zdecydowaliśmy się na hotel Central Palace (59 Derb Sidi Bouloukat, hotelcentralpalace@hotmail.com. Z recepcji wchodziło się na dziedziniec z niezliczoną ilością donic z kwiatami. Pod pomarańczowym drzewkiem z wiszącymi owocami ustawiono stolik dla turystów, którzy chcieliby spędzić spokojną chwilę na pisaniu np. dziennika podróży. Za 150 dirhamów dostaliśmy 2-osobowy pokój bez okien, z drzwiami wychodzącymi na dziedziniec. Po jego drugiej stronie znajdował się całkiem przyzwoity prysznic z ciepłą wodą. W pokoju mieliśmy do dyspozycji umywalkę. Jako Europejczycy nie byliśmy przyzwyczajeni do dekorowania ścian mozaikami z różnobarwnych flizów, które dla nas bardziej odpowiednie byłyby dla łazienki. Płytkami wyłożone były także półki. Większą część pokoju zajmowało ogromne łoże przykryte kocem nieokreślonej barwy. Trudno było odgadnąć, czy kolor ten zyskał wskutek częstego prania czy wręcz odwrotnie.

Nasze urządzanie w tym przybytku rozpoczęliśmy od rozłożenia na nim jednego ze śpiworów Cocoon.

Odtąd głównie mieliśmy wykorzystywać ten produkt jako narzutę na łóżko i prześcieradło jednocześnie. Pościeli oferowanej przez gospodarzy hotelu nie mieliśmy zamiaru używać. Spoczęła w kącie na podłodze, a my zamiast tego wskoczyliśmy w nasze własne śpiwory. Nie wyobrażam sobie podróżowania po Maroku bez tych podstawowych dla mnie akcesoriów. Do hotelu wracaliśmy zazwyczaj późno, gdyż wciągały nasz labirynty marrakeskich uliczek pełnych handlarzy ceramiką, pantoflami, suknami, drewnianymi wyrobami i wieloma innymi egzotycznymi produktami. Wieczorami na Dżemaa el-Fna, głównym placu, rozpoczynały się tańce, śpiewanie pieśni, odgrywanie przedstawień. Arabki robiły tatuaże henną, wróżbici przepowiadali przyszłość, a sprzedawcy usiłowali przekonać do zakupu figurek wielbłądów i tradycyjnych czapek. Spotkać można było opowiadaczy historii z przeszłości Maroka. W dzień dominowali zaklinacze węży.

Tarudant

Zdecydowaliśmy się na zakwaterowanie w jednym z najtańszych hoteli w mieście w starej części – w hotelu Souss (Tarudant, 11 Ave Prince Heritier Sidi Mohammed; 048/852397). Tym razem z okna naszego pokoju mogliśmy obserwować życie arabskiej ulicy. Pokój znajdował się na piętrze. W tym samym budynku była hotelowa restauracja, serwująca na śniadanie zestaw kontynentalny, czyli świeże bagietki z masłem i dżemem. W dzbanku podawano pyszną marokańską mocno osłodzoną herbatę z dodatkiem liścia mięty. Bardzo polubiliśmy ten hotel ze względu na jego gospodarza, dobrodusznego pucołowatego Araba, który bez żadnych dodatkowych opłat zgodził się przechować nasze bagaże na czas trekkingu w górach. Za 2-os. pokój płaciliśmy 60 MAD za noc. Warunki były podobne do tych w Marrakeszu: duże małżeńskie łoże z niezbyt czystą pościelą i kocem. Po raz kolejny zatem wykorzystaliśmy śpiwory Cocoon do zapewnienia nam spokojnego snu. Jeden ze śpiworów rozłożyliśmy na łóżku, na którym spaliśmy, drugi na tapczanie obok, który wykorzystaliśmy na posegregowanie rzeczy niezbędnych na trekking i tych, które moglibyśmy zostawić na przechowanie. Tym razem, żeby wziąć prysznic, musieliśmy udać się piętro wyżej. Niezbyt mocnym strumieniem z rury leciała zimna woda, a toaleta tzw. narciarska swą czystością daleko odbiegała od standardów przyjętych w cywilizowanym świecie. Mimo wszystko byliśmy zadowoleni z tego noclegu. Ludzie w Tarudant wydawali się życzliwsi i ceny o wiele niższe niż w Marrakeszu. Cieszyła nas także perspektywa trekkingu.

Trekking w okolicach Had’Imoulas i Afensou

W Tarudant poznaliśmy przypadkowo Omara oraz jego przyjaciela Lehsena, który za symboliczną opłatę zgodził się na dwudniowy trekking z nami po okolicy jako przewodnik. W rejonie tym nie ma żadnej infrastruktury turystycznej, po drodze mija się tylko zabudowania berberyjskich wiosek. Można tam ewentualnie pytać gospodarzy o możliwość przenocowania na prywatnej kwaterze. My na plecach dźwigaliśmy namiot, który rozbiliśmy na obrzeżach wioski Had’Imoulas. Właściwie nie ma żadnych ograniczeń, jeżeli chodzi o rozbicie namiotu w górach, choć oczywiście warto się zorientować, czy nie rozbijamy się przypadkiem na czyimś prywatnym terenie. Tam, gdzie wędrowaliśmy, ziemia wyglądała na dość wysuszoną. Słońce przygrzewało mocno. Trudno było znaleźć skrawek cienia, gdyż jedyne drzewa, które widzieliśmy to kolczaste argan tree, na które wdrapywały się kozy w poszukiwaniu jedzenia. Na szczęście Lehsen wiedział, że wzdłuż wiosek ciągną się kanały nawadniające. W korytkach płynęła czysta woda. W ich pobliżu można też było znaleźć więcej zacienionych terenów. Właśnie w takim miejscu wśród drzew postawiliśmy nasz namiot. Tym razem nie musieliśmy martwić się o czystość naszego legowiska. W środku spoczęły samopompujące maty i nasze plecaki. Mimo upału w dzień, noc zapowiadała się chłodna. Luty to przecież zima i w wyższych partiach Atlasu leżało całkiem sporo śniegu. Gdy wieczorem zakładaliśmy ciepłe kurtki oraz czapki i rękawiczki, wpadłam na to, by dla dodatkowej izolacji przykryć maty śpiworami Cocoon i dopiero potem położyć się na tych kilku warstwach we właściwych śpiworach. Włożone do normalnego śpiwora wkładki Cocoon zwiększają ciepłotę wewnątrz. Pomyślałam, że jako ciepłe prześcieradła także się sprawdzą. Lehsen założył, że przetrwa noc w swoim śpiworze pod gołym niebem. Nad ranem obudziło nas jednak szarpanie namiotem. To nasz przewodnik uznał, że dłużej na zimnie nie wytrzyma i spoczął na resztę nocy obok nas i naszych bagaży w małym 2-os namiocie.

Tata

Zdecydowaliśmy się pojechać do Taty, ponieważ te okolice polecał nam Lehsen. Zmierzaliśmy coraz bardziej na południe, oddalając się od turystycznych szlaków. Z okien autobusu obserwowaliśmy suche wzgórza. Przestaliśmy się kierować przewodnikiem (tam o Tacie tylko wzmianka), a bardziej intuicją. Hotel więc także wybraliśmy dość przypadkowo (hotel Sahar przy głównej ulicy; 2-os. pokój za 20 MAD od osoby).

Powtórzyliśmy po raz kolejny rytuał rozkładania śpiworków Cocoon na łóżku.

Tym razem jednak musieliśmy pogodzić się z brakiem prysznica. Nocleg ten należał do jednych z bardziej ekstremalnych właśnie ze względu na kwestie toalety wieczornej. O ile bowiem umycie zębów było możliwe w umywalce na korytarzu hotelowym, o tyle wystawianie na widok publiczny intymnych części ciała, byłoby dość wstydliwe. Błogosławiłam zatem islamski zwyczaj używania wody do podmywania w ubikacji po wypróżnieniu. W naszej bardzo prymitywnej „wygódce” z dziurą w środku zamontowano kranik. Umiejętnie manewrując w celu utrzymania równowagi można było całkiem przyzwoicie się dzięki temu umyć.


Foum-Zguid

O tej miejscowości nie wspominał przewodnik Pascala. Zaspanych wysadził nas w nocy z autobusu kierowca zapewniając, że niedaleko znajduje się kemping. Przypadek zatem sprawił, że spędziliśmy noc w najbardziej klimatycznym miejscu z wszystkich odwiedzonych przez nas w Maroku. Spaliśmy w lepiance nakrytej grubym materiałem, podpartym dwoma kijami. Ściany powstały ze słomy wymieszanej z błotem. Okna były bez szyb, dzięki czemu do wnętrza docierało świeże powietrze. Na klepisku rozłożono dywan, postawiono stolik i łóżko do spania. Pomimo oczywistej prostoty tego miejsca, mieliśmy wrażenie, że było tam znacznie czyściej niż w hotelach, w których wcześniej nocowaliśmy. Z przyzwyczajenia rozłożyliśmy na łóżku śpiworek Cocoon. Po raz pierwszy w Maroku przespałam całą noc zdrowym mocnym snem. Rano zjedliśmy śniadanie przed domkiem przy stoliku ustawionym pod palmami. Do naszych nóg łasił się kot. Obeszliśmy całe obozowisko podziwiając etnograficzne zbiory właścicieli kempingu: garnki, tykwy, różne instrumenty i kolorowe materiały okręcone wokół pni palm.

Warzazat

Warzazat słynie z potężnej kazby, czyli twierdzy wybudowanej z piasku tak jak niemal wszystko w Maroku. Ma złocisty kolor. Miejscowość ta dla wielu stanowi przystanek w drodze do innych atrakcji Maroka, jak pustynia w okolicach Merzugi, dolina rzeki Dara czy przełomy Todry lub Dades. W każdym razie wracaliśmy do niej parokrotnie. Nocowaliśmy na jedynym kempingu, obleganym przez turystów z Zachodu. Gdy znaleźliśmy się tam późnym popołudniem, trudno nam było znaleźć skrawek ziemi na postawienie namiotu. Cała powierzchnia została opanowana przez caravaningi emerytowanych Francuzów. Czuli się jak u siebie, gdyż Maroko było kiedyś kolonią Francji. Mieliśmy wrażenie, że dziwnie do tego towarzystwa nie pasujemy z naszym skromnym namiotem. Co więcej, większość ludzi dookoła była od nas starsza o jakieś 30-40 lat! Kolację składającą się z kanapek z mielonką z puszki jedliśmy na matach wyciągniętych z namiotu. By oszczędzić im kolejnych tłustych plam, położyłam na wierzchu złożony na pół śpiworek Cocoon. Doszłam do wniosku, że łatwiej mi będzie wyprać bawełnę niż wywabić plamy z maty. Obok nas Francuzi raczyli się winem i różnymi smakołykami, siedząc na wygodnych krzesłach z turystycznego zestawu wożonego przez nich w aucie. Był jednak wielki plus wynikający ze spotkania z caravaningowcami – można było z nimi podróżować niemal po całym Maroku w ramach darmowego autostopu.

Todra - nocleg w kanionie

Skalne ściany kanionu Todry znaliśmy z czasopism wspinaczkowych. Postanowiliśmy odwiedzić miejsce, w którym za sprawą kilku artykułów i wytyczonych przez Polaków dróg wspina się coraz więcej rodaków. Spotkaliśmy jednak tylko wspinających się Niemców i Hiszpana, za to sporo zmotoryzowanych turystów, których przyciąga atrakcyjny widokowo przełom Todry. W najwęższym miejscu trudno zrobić zdjęcie, gdyż skały nie mieszczą się w obiektywie. Mieliśmy możliwość podziwiać je oświetlone blaskiem księżyca z dachu hotelu, gdzie pozwolił nam przenocować właściciel. Rozłożyliśmy się tam z namiotem. Nocleg nie należał do najprzyjemniejszych, bo do późna w nocy hałasował agregat, a silny wiatr trząsł tropikiem. Wspominam za to miło spacer wzdłuż strumienia oraz wędrówkę ponad skalny przełom ścieżką dla kóz. Do dzisiaj na półce stoi też skórzany wielbłąd zakupiony dla naszej córeczki u sprzedawców pamiątek. Ma przyczepione szpilkami kolorowe siodło. Drogę do domu przebył opakowany w śpiworek Cocoon. Postanowiliśmy wszystkie nasze marokańskie nabytki zapakować w dwa posiadane przez nas śpiworki. Przetrwały podróż bezpiecznie.

Podsumowanie - gdzie spać w Maroku

W Maroku przekonałam się, jak fantastycznie sprawdzają się cienkie rozpinane śpiwory, jeśli chodzi o nocowanie w hotelach podrzędnej kategorii. Nawet te uchodzące za bardziej luksusowe niestety były brudne, a narzuty na łóżko dawno nie były traktowane wodą i proszkiem. Wcześniej podróżowałam po Indiach, gdzie spałam w naprawdę nędznych hotelach za dolara za noc, ale takiego brudu i ogólnej nieświeżości jak w Maroku jednak nie spotkałam. Może wraz z wiekiem stałam się bardziej wrażliwsza na takie aspekty? Bawełniany śpiworek Cocoon świetnie sprawdził się jako prześcieradło. Rozkładaliśmy na nim nasze normalne śpiwory i bez odrazy kładliśmy się na łóżko. Jeżeli w pokoju było dodatkowe, przykrywaliśmy je drugim śpiworem, by móc na nim rozłożyć nasze ubrania. Często suszyłam na nim bieliznę i skarpetki. Właściwie śpiworki okazały się wielofunkcyjne, o czym piszę wyżej (obrus, opakowanie na prezenty etc.). Dla mnie bardzo ważne jest, że po podróży czy nawet w trakcie mogę je wyprać, więc wszystkie zbierane przez śpiworek brudy znikają, a on znowu staje się czysty i pachnący. Gdy jest dobrze rozciągnięty, rozwieszony na świeżym powietrzu nie wymaga nawet prasowania. Oprócz podróży po Maroku używałam śpiworków podczas weekendowych czy kilkudniowych wypadów w góry w schroniskach lub prywatnych kwaterach oraz pod namiotem i cały czas wyglądają jak nowe. Produkt jest też trwały. Wiadomo że podczas podróży sprzęt czasem się nieźle sponiewiera, używany nieprzerwanie przez szereg dni, jednak w śpiworkach szwy dobrze trzymają i nie mam żadnych zastrzeżeń co do jakości wykonania. W Maroku byliśmy akurat w czasie, gdy noce nadal były chłodne, więc nie sprawdziłam „kokonków” jako samodzielnych śpiworów, służących do spania zamiast tradycyjnych cieplejszych wersji śpiworów. Sądząc po temperaturach, jakie panowały w Maroku w dzień w lutym (ok. 20-30 st. C w zależności od rejonu), myślę jednak, że świetnie się sprawdzą tam latem. Znacznie ograniczyłoby to gabaryty i ciężar naszych plecaków. W erze tanich linii lotniczych narzucających ostre limity bagaży jest to bardzo ważny atut. Śpiwory sprzedawane są razem z cienką torebeczką-opakowaniem. Po spakowaniu do niej śpiworek nie zajmuje więcej miejsca niż dwie zaciśnięte dłonie. Nawet najmniejszy tradycyjny śpiwór nie jesteśmy w stanie spakować do takich rozmiarów.

Kamila Gruszka
(Ceneria.pl)



KAMILA GRUSZKA
– redaktor internetowego serwisu o tematyce górskiej (www.GORYonline.com), strony miesięcznika „GÓRY” i www.Ceneria.pl – pierwszej polskiej outdoorowej porównywarki cen. Związana z TKN Wagabunda z Krakowa. Autorka artykułów podróżniczych i o tematyce górskiej, także recenzji książek, relacji z imprez podróżniczo-górskich i wywiadów drukowanych w: „Podróżach”, „Poznaj Świat”, „Globtroterze”, „Turystyce” – dodatku Gazety Wyborczej, turystycznym dodatku „Dziennika”, „n.p.m.”, „GÓRACH”, „Drodze”, „Sportowym Stylu” oraz edycjach „Przez Świat” (2004 – wyróżnienie na OSOTT, 2005, 2008). Prelegent wielu pokazów slajdów. Pilot wycieczek zagranicznych. Stale współpracuje z magazynem „GÓRY”.
Prywatnie mama Dominiki i Jędrzeja, żona Dariusza:). Dzieląc swoje intensywne życie na pracę zawodową, bycie kurą domową, prowadzenie serwisów internetowych, wyjazdy i pisanie, od czasu do czasu uda jej się pojeździć na rowerze, wyjechać w góry czy powspinać się. Ostatnio intensywnie biega (m.in. ukończony Poznań Maraton - 2009).

Kamila Gruszka testuje sprzęt dla Ceneria.pl.

 



ZOBACZ RÓWNIEŻ
ZOBACZ PRODUKTY